czwartek, 28 listopada 2013

Odwracamy mysz. I inne wzory

Już robiłam post o wzorach i odwracaniu. Ale albo nie wykorzystałam tematu do końca, albo się czepiam.  Tym, którym nie chce się czytać, piszę - na samym dole vlog ;)
 

Będzie zatem o odwracaniu myszy :) Oczywiście Wy zamiast myszy możecie użyć np. autka, misia, kotka czy co tam chcecie. Lalek nie polecam, bo z lalkami jest dużo roboty. Zwłaszcza z Barbie  :))
Jak zatem nauczyć dziecka umiejętności odwracania wzorów? Umiejętności tak ważnej, jak ważna w życiu jest matematyka i czytanie. Bez odwracania nie ma bowiem ani czytania, ani matematyki.
 
Najprościej jak się da :) Jak zwykle.
 
Na początku pozwólcie, że przedstawię Wam Mysz :)) Myszę - pomocnicę :D
 
 
 
Zadaniem myszy jest pozowanie. Zadaniem mamy lub taty jest na starcie zrobienie Myszce kilku fotek. No, dobra - czterech fotek. Po jednej z każdej strony. O tak.
 
 
 
Teraz drukujemy zdjęcia (DRUKUJEMY!!), kładziemy Myszkę przodem do dziecka. Pytamy: gdzie taka sama? Zadaniem dziecka jest pokazać, na którym obrazku siedzi mysz w dokładnie ten sam sposób jak pokazaliśmy.
Potem odwracamy Mysz, np. tyłem. Pytamy: gdzie taka sama? Zadaniem dziecka jest pokazać prawidłowy obrazek.
Oczywiście, możemy zrobić więcej ujęć myszki. Tylko pamiętajcie - im więcej zdjęć, tym trudniejsze zadanie.
 
 
Podobnie jak przy globalnym podpisywaniu
, tak i tutaj - przy odwracaniu - przechodzimy z obrazków konkretnych do mniej konkretnych. Czyli czas na kolorowe obrazki naszej myszki :)
I znowu powtarzamy procedurę. Kładziemy Mysz przed dzieckiem i pytamy: gdzie taka sama?
Obracamy.
 
Od obrazków kolorowych przechodzimy do czarno-białych.
 
 
 
I znowu wkoło Macieju. 
Położyć mysz.
Zapytać.
Dziecko wskazuje :)
 
Baaanał.    Dla nas! Dla dziecka nie! :)
 
Możecie jeszcze bawić się w ten sposób, że pokazujecie dziecku któryś z czterech obrazków, a zadaniem gracza jest położyć myszkę w ten sam sposób.
 
Po tym etapie następuje etap drugi :) Czyli pokazujemy dziecku jeden z czterech obrazków, potem planszę z czterema i dziecko ma poszukać takiego samego. Sama nie wiem, dlaczego o tym etapie zapomniałam, kiedy nagrywałam film <hmmm>... ? 
 
Po etapie tematycznym przechodzimy do atematycznego. I tu już zaczyna się jazda, bo on wcale łatwy nie jest. Dziecko dostaje mały obrazek i planszę. Jego zadaniem jest odnaleźć na planszy taki sam obrazek. Okeeeeey, ja Wam pokazuję jedną z trudniejszych plansz, ale i tak uważam, że zanim zaczniecie robić te zadania z dzieckiem, zróbcie je sami ;)
 
 
 
W grze, z którą ja pracuję nad odwracaniem, znajdziemy także sylaby.
 
 
I tyle chyba na dzisiaj. Gdybyście mieli jeszcze jakieś pytania, to napiszcie je w komentarzach, śmiało :))
 
A ja się cały czas zastanawiam: czy jest sens robić blog i vlog jednocześnie (w znaczeniu z tym samym tematem?) Może zrezygnować z filmów? Co myślicie??
 

środa, 27 listopada 2013

Puchnące sylaby

Dzisiaj o puchnących samogłoskach. Przepis znalazłam na www.kreatywnik.bloog.pl.

Troszkę go zmodyfikowałam :))

Przepis:
filiżanka mąki,

3 łyżeczki proszku do pieczenia
1 łyżeczka soli
woda.

Efekt :)

 

A jak je zrobić?
Obejrzyjcie film :)

 

wtorek, 26 listopada 2013

Zabawy logiczne. Kolorowe sudoku

Kolorowe SUDOKU :D
 
Gra w dwóch wersjach: dla dzieci młodszych (takich od 5 lat) i starszych (od 10 w górę) :)
 
Jak grać?
 
Niezależnie od wieku dziecka, najpierw musicie pokazać młodemu człowiekowi wersję łatwiejszą. Po to, że zrozumiał zasady. Zaczynamy?
 
1. Rysujemy planszę. Plansza to 5 kresek pionowych i 5 kresek poziomych. Pionowe i poziome kreski są równoległe względem takich samych i prostopadłe do pozostałych. (Zabrzmiało mega - matematycznie?:P Ok, to po ludzku! Narysujcie kwadrat i podzielcie go na 16 mniejszych kwadracików :P).
 
2. Osie symetrii: pionowa i pozioma kwadratu powinny odróżniać się od siebie. (Po ludzku! Z 16 małych kwadracików wyodrębnijcie cztery większe; tak jakby dzieląc duży kwadrat na ćwierci).
 
3. Pierwszą ćwiartkę kolorujemy czterema różnymi kolorami, o tak :)


Pomarańczowy kolor mówi nam tylko która to jest ćwierć :) Strzałka pozioma wskazuje rzędy planszy, a pionowa - kolumny.
 
4. Plansza przygotowana, zatem zaczyna się zabawa. Ogólnie zadaniem dziecka będzie uzupełnić puste pola, tak aby kolory nie powtarzały się ani w linii pionowej, ani w poziomej, ani w małych kwadratach (tych ograniczonych szarymi liniami u mnie).
 
5. Grę zaczynamy od uzupełnienia kwadratu po prawej stronie od pokazanego.


6. Następnie uzupełniamy kwadrat dolny po lewej stronie planszy. Należy pilnować, aby dziecko nie uzupełniało dwóch kwadratów na raz :)
 
7. Kolejnym krokiem jest uzupełnienie ostatniego kwadratu
Dla dziecka jest to o tyle trudne, że musi już myśleć o kolumnach i rzędach jednocześnie. Kolor żółty nie może być w miejscach, gdzie wskazują strzałki, bo kolidowałby z innymi żółtymi polami.
 
 W ten sposób rozwiązany poprawnie kwadrat wygląda tak:
 
 Zabawa wygląda na prostą, prawda? :)
 
No to popatrzcie na zabawę na 81 polach :))
 
1. Malujemy planszę i zamalowujemy pierwsze 9 pól


 
2. Uzupełniamy kwadraty przyległe: najpierw boczny, potem dolny.
 
 
3. Uzupełniamy rzędy i kolumny
 
 
4. Bierzemy się za środkowy kwadrat
 
 5. Uzupełniamy przyległe
 

 
6. Rozwiązujemy zadanie do końca
 
;))
 Jak widzicie, ja genialna nie jestem :P I musiałam trochę pola poprzestawiać, żeby wyszło. Ale się udało. A gra jest idealna dla nastolatków w ramach poprawienia analizy i syntezy wzrokowej i logicznego myślenia. Zajmuje jednak dużo czasu i przede wszystkim nadaje się na rozrywkę domową :)
 
Polecam :)
 
 
 


poniedziałek, 25 listopada 2013

Każde dziecko jest inne

To moje ulubione hasło współczesnych mam. Ile jest w nim nieprawdy? ZERO

Święta racja. Każde dziecko jest inne. Ale różne od siebie są też tulipany

Zdjęcie pobrane z www.tulipany.net. Świetna strona o tulipanach!!

Albo pomidory!
Zdjęcie zassane z www.tapeciarnia.pl

KAŻDE DZIECKO JEST INNE. Znana prawda ludowa powtarzana matkom setki lat. Każde dziecko jest inne, każde ma swój czas, każde rozwija się w swoim tempie…

KAŻDE DZIECKO JEST INNE. Święta prawda. Tak samo, jak każdy dorosły jest inny:) Nie ma dwóch takich samych „człowieków”, tak samo jak nie ma dwóch takich samych płatków śniegu :)
Lubiliście biologię? W podstawówce – nawet nawet:) w liceum pokochałam, choć nie do tego stopnia, żeby pamiętać co to jest mitoza i czym się różni od mejozy ;) Ale właśnie z biologii pamiętam definicję gatunku. A więc – wg biologów – gatunek to taki zbiór osobników posiadających podobne cechy, zdolnych do swobodnego krzyżowania się w warunkach naturalnych. Z definicji tej wynika, że człowiek z bocianem się nie skrzyżuje (ani z pomidorem), bo nie należą do tego samego gatunku.
Ale gatunki – jak wiadomo – mają wspólne cechy. Do tych wspólnych cech należy m.in. rozwój. W wielkim skrócie każdy bocian rozwija się tak, że (ach! Wspaniała konstrukcja zdania!:P) rodzice przylatują do Polski w okolicach marca, gdzieś do końca kwietnia bocianica siedzi na jajkach, by na majówkę kociątka mogły się wykluć. Tata-Bocian w tym czasie zbiera żabki na łąkach i karmi dzieci i mamę (dla niewrażliwych: wiecie, że bociany, jeśli wiedzą, że lato będzie suche, a mają dużo młodych, to najsłabsze wyrzucają z gniazda? Nie, nie zachęcam do takich praktyk u siebie w domu :P). W czerwcu dzieci zaczynają uczyć się latać.. na początku bardzo niepewnie, podskakują w gnieździe. W lipcu zmieniają kolory nóg i dziobów z szarego na czerwony, po to, by w okolicach Bartłomieja odlecieć do Egiptu!







Zdjęcie zassane z http://www.tapety24.org

Pomidory także mają swój rozwój; najpierw jest nasionko, które kiełkuje. Potem następuje rozmnożenie i pomidory możemy zrywać z krzaka (no wiem, że uproszczenie, ale to w końcu blog o dzieciach, a nie pomidorach ;)).

Tak samo jest z ludźmi. Największy nasz rozwój następuje od urodzenia do 3. r.ż. To wtedy nasz mózg jest najbardziej plastyczny i najwięcej się uczy. To wtedy potrafimy pokonać największe przeszkody na drodze do rozwoju.

Ponieważ człowiek jest gatunkiem, naukowcy – NA PODSTAWIE OBSERWACJI!!! I WIEDZY NEUROBIOLOGICZNEJ! – stworzyli zespół cech, które posiada większość dzieci na konkretnym etapie życia. Jeżeli Twoje dziecko nie rozwija się zgodnie z tymi cechami, to znaczy, że jest inne, że nie należy do NORMy, która – fakt faktem – jest wartością umowną. Ale, jeżeli nie rozwija się tak samo jak inne dzieci, to naprawdę należy czekać, aż je dogoni? A potem będzie tak goniło całe życie?
Kiedy rolnik widzi, że jeden pomidor odstaje od reszty, sprawdza dlaczego. Może miał za mało wody? Może rósł na zbyt suchej glebie? Może miał za mało słońca?

Tak samo jest z dzieckiem: jeśli odstaje - w jakimkolwiek sensie – od normy należy sobie zadać pytanie: dlaczego? Może nie słyszy dobrze? Może nie widzi dobrze? Może ma jakiś problem neurologiczny?
Co się dalej dzieje z odstającym pomidorem? Rolnik próbuje go wyleczyć. Dostawia bliżej słońca, nawadnia, czasem dosypuje  nawozu.

Co trzeba robić z dzieckiem odstającym od normy? Stymulować rozwój neurologiczny, być może leczyć słuch, być może używać okularków. Leczyć, ćwiczyć. Skontaktować się ze specjalistą, który może dziecku pomóc!


Co nas nie usprawiedliwia:

- dziadek Stasiek i wujek Zdzisiek, którzy zaczęli późno mówić,
- wielojęzyczność!! (dziecko może mieszać języki, ale fizjologicznie musi zacząć łączyć dwa wyrazy w wieku dwóch lat!),
- „on nie ma nic do powiedzenia” – taaaaaaak, bo kompot zawsze jest na stole :P

KAŻDE DZIECKO JEST INNE, każde rozwija się w swoim czasie. Ale to nieprawda, że „swój czas” to czas jakikolwiek. „Swój czas” powinien się mieścić w normach ogólnie przyjętych. Jeśli się nie mieści – czas działa na niekorzyść dziecka. Zaufajcie zatem naukowcom i specjalistom, którzy spisali dla Was te normy. 

Każdą normę można przesunąć maksymalnie o 3 miesiące. I nie pytaj, Droga Mamo, skąd to wiem. Wiem. Tak samo, jak Ty wiesz, że przęsło mostu powinno być oddalone od poprzedniego o x metrów albo jaką komendę wpisać w C++, żeby narysować żabę. Bo się kiedyś tego uczyłaś i jesteś specjalistą w swojej dziedzinie. I my chodzimy po Twoich mostach, bo Ci ufamy... :)
 Ten ma brzydsze tło, ale jest bardziej staranny ;P Sorry, ja po protu totalnie się nie znam na grafice komputerowej :(

A ponieważ tyle dzisiaj gadam o pomidorach, to cóż :)) Idę sobie ugotować pyszną pomidorówkę :) (z papryką, chili, serem, makaronem i kukurydzą. Jedliście? Lubicie? :) Mniam!!)

piątek, 22 listopada 2013

Ja zu ja, czyli o nieprzetłumaczalnym

Byłam sobie ostatnio na uroczystości w Konsulacie Generalnym RP. Z okazji 90. urodzin Wisławy Szymborskiej odbył się tam odczyt jej wierszy oraz interpretacja tychże. Po niemiecku :) Poszliśmy w kilka osób: dwie nauczycielki + licealiści ze szkoły.
Nawet miło było :) Nie ukrywam, że ja niemieckiego jeszcze dobrze nie znam, więc kuły mnie tłumaczenia bardzo ("tak to, tak" (jadą wagony cielęce ;P) po niemiecku brzmi "ja zu ja"!! I gdzie tu takt wagonów?!), ale najważniejsze, że u większości naszych licealistów język niemiecki jest dominujący, więc dla nich Szymborska w tym wydaniu jak znalazł :))
 
 
 
Tydzień później odbyła się lekcja na temat Noblistki. Przeczytałam kilka wierszy po polsku, dałam uczniom do przeczytania po niemiecku raz jeszcze (jednak co akcent tubylca, to akcent tubylca ;P).
 
I nagle słyszę:
- A to o to chodzi...
 
:D
 
Podzielmy klasę na trzy grupy.
Grupa A: dzieci, których rodzice oboje są Polakami.
Grupa B: dzieci, których mamy są Polkami, ojcowie Niemcami.
Grupa C: dzieci, których ojcowie są Polakami, mamy - Niemkami.
 
I teraz konkurs dla Was: zgadnijcie, moi Drodzy, która grupa młodzieży lepiej rozumiała wiersze po polsku, a która po niemiecku?
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Odpowiedź:
.
.
.
Lepiej Szymborską w wersji niemieckiej zrozumiała młodzież z grupy C, a wiersze polskie lepiej rozumiały dzieci z grup A i B.
Jesteście zaskoczeni?
 
Bo ja nie... :))

czwartek, 21 listopada 2013

W pogoni za szczęściem

Miał być dzisiaj długi post o dwujęzyczności. Ale nie będzie.

Bo jest Was dużo, moi Czytelnicy, więc chcę Wam opowiedzieć o wspaniałej akcji.

Tomasz Pogon jest maratończykiem. Startował już w Tokyo i Rio di Janerio, a niedługo będzie biegł w Marrakeszu (27.01.2014 r.). Docelowy plan jest taki, żeby pobiec w maratonach na wszystkich siedmiu kontynentach. Projekt otrzymał nazwę "W pogoni za szczęściem".


Przed każdym startem znajduje sponsorów. Normalnie wygląda to tak, że sponsorzy umożliwiają sportowcowi start w maratonie, wspierają finansowo, a ich loga umieszczane są na odzieży tegoż sportowca.
 
 
Ale u Tomka jest inaczej :) Rzeczywiście, loga sponsorów na nim znajdziecie, ale pieniądze przeznaczane są na rehabilitację "bohatera projektu".
 
Podczas pierwszej akcji był to Miłosz - prawnik cierpiący na MPDz. Dzięki poparciu Tomasza, a wsparciu sponsorów, Miłosz otrzymał 7miesięczną darmową rehabilitację, dostał bardzo drogie książki prawnicze oraz zebrano pewną kwotę pieniędzy.
 
W Rio di Janerio Tomek pobiegł dla Kubiszona, chłopca z poważnymi problemami spowodowanymi niedotlenieniem w czasie porodu. Pieniądze miały zostać przeznaczone na ortezy - takie "buty", w których Kuba miał się uczyć chodzić. Znowu się udało!!
 
Teraz trwa trzeci projekt. Tomasz zbiera pieniądze dla Maksa. Chłopiec ma 4,5 roku i mimo 10 pkt w skali Apgar jest chory na MPDz w postaci spastycznej, czterokończynowej. Ma również padaczkę, oczopląs. Nie mówi.
 

Maksowi bardzo potrzebny jest NF-Walker, czyli pionizator i chodzik w jednym. Taki przyrząd kosztuje 28000 zł, a rodziców nie stać na niego. Dlatego Tomek postanowił im pomóc. Właśnie dla Maksa pobiegnie w Marrakeszu.
 
A wiecie co jest w tym wszystkim najlepsze? Że Wy też możecie pomóc!
Tomek organizuje akcję "Mocne Plecy" :) W zamian za 1 zł za każdy kilometr biegu, Tomasz umieści Wasze imię i nazwisko na swojej koszulce :) To tylko 42 zł ;))

Możecie również pomóc udostępniając ten post wszędzie gdzie się da. Może wśród Waszych znajomych bądź znajomych Waszych znajomych jest ktoś, kto zechce zostać sponsorem i pomóc wrócić Maksowi do zdrowia??

Więcej informacji na temat projektu znajdziecie na www.wpogoni.com.pl Warto tam wejść i trochę poczytać :)

***********************************

I na koniec mniej optymistycznie, bardziej realnie. Mam do Was ogromną prośbę: jeśli pokazujecie na swoich blogach pomoce wykonane dzięki pomysłom "Głoski", to bądźcie tak uprzejmi i linkujcie "Głoskę". Przecież pomysł nie jest Wasz, tylko mój. Naprawdę nie mam absolutnie nic przeciwko wykorzystywaniem tych pomysłów, reinterpretacją ich. Ale nie podpisujcie tych pomocy jako swoich, bo to bez sensu. Serio.

Pozdrawiam,

K.
 

środa, 20 listopada 2013

Głoskowy rozwój mowy dziecka

Ponieważ cały czas dostaję od Państwa dwa rodzaje listów, postanowiłam rozwiać wszelkie wątpliwości. Jakie to listy?
1. "Moje dziecko ma 4 lata i jeszcze nie mówi [r]. Co robić?"
2. "Moje dziecko ma 4 lata. Rozwój mowy cały czas trwa, a logopedka w przedszkolu "się czepia", że synek jeszcze nie mówi [s]. Kto ma rację?"
Zacznę od tego, że bardzo nie lubię uogólniać, a te dwa listy właśnie do uogólnień zmuszają. Z drugiej strony jakieś normy rozwoju WYmowy dziecka istnieją i na jakiejś postawie zostały ustalone.
 
Porozmawiajmy zatem o nich.
 
Po pierwsze najważniejsze: żadna głoska w języku polskim nie jest wymawiana z językiem poza zębami. Jeśli dziecko wymawia [s], [c], [z], [dz], [t], [d], [n] lub [l] z języczkiem między zębami, to niezależnie od wieku (tzn. powyżej 1 r.ż. :P), sepleni. I takie seplenienie należy usunąć pod opieką specjalisty, bo nieprawdą jest, że seplenienie cofa się samo. Nie cofa się i nie przechodzi :)
 
Kiedy dziecko zaczyna prawidłowo wymawiać głoski? Pisałam o tym już w NORMie, ale napiszę jeszcze raz. Tak dla przypomnienia dodam, że opis głoski i wieku w tamtym poście napisany był na podstawie badań prof. Cieszyńskiej.
 
A teraz - dla porównania - "troszkę" starsze badania Genwefy Demelowej. Starsze bo z 1979 roku.
 
Myślę, że będziecie zaskoczeni :)
Podobnie jak w przytoczonych badaniach prof. Cieszyńskiej, odpuszczę sobie samogłoski. Dlaczego? Dlatego, że samogłoski muszą pojawić się u dziecka do 1 r.ż. Pojawiają się jako pierwsze we wszystkich językach świata.
 
Które badania są wiarygodniejsze? :))
Są tak samo wiarygodne. Pamiętajmy, że jesteśmy świadkami ewolucji. Inne są wymagania stawiane człowiekowi, także temu małemu. Pół roku w życiu malucha to dużo, ale - moim zdaniem - możemy nadal stosować normy Demelowej. Są mniej restrykcyjne. Pamiętajmy jednak, że  jeśli poczekamy do 5. r.ż. dziecka, a [sz], [ż], [cz] i [dż] nadal się nie pojawią, to już nie obowiązuje nas 3miesięczne "odroczenie". Pójdźmy z pociechą do specjalisty i sprawdźmy co przeszkadza mu w nieopanowaniu tych głosek.

Podane normy głoskowe nie dotyczą dzieci wielojęzycznych. U nich sprawa jest bardziej skomplikowana z powodu nakładania się na siebie dwóch języków.

Jeśli Wasze dziecko nie mówi "świadomie" lub "tylko po swojemu" nie sugerujcie się powyższą tabelą. Oprócz  rozwoju WYmowy dziecka istnieje bowiem rozwój mowy, który jest o wiele ważniejszy. Zerknijcie proszę:
1. NORMa
2. Uspokajacze
3. Brak mowy a logopedia
4. W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie
5. Intuicja mocno śpi
6. "Bo on nie musi być artystą"
7. Jak papuga

 

poniedziałek, 18 listopada 2013

Kosmita Edek i podziękowania. Nauka czytania

Są w moim terapeutycznym życiu takie dni, kiedy po raz kolejny nie wiem, po jaką książeczkę sięgnąć, żeby zadowolić Młodego Czytelnika. A zadowolenie z czytania to przecież rzecz najważniejsza :) Co wtedy robię? Sięgam do wyobraźni dziecka. Pytam o czym ono chciałoby poczytać. Zazwyczaj działa.

Tym razem Michał (lat 7) zażyczył sobie książkę o kosmitach... Hmm.. zbyt dużo o kosmitach nie wiem, więc sięgnęłam do moich wyobrażeń. I tak powstała "książka" o Edku :))



Pierwsze dwie strony to opowiadanie o Edku. Kim jest i co lubi. Zdania są w miarę proste (Michał jeszcze mistrzem czytania nie jest, ale to się zmienia, zmienia... :))
Każda sylaba jest oznaczona "firanką", a dwuznak - pętelką. Tak jest po prostu łatwiej czytelnikom.


Zaraz potem są pytania do tekstu. Coś, czego większość dzieci nieumiejących czytać ze zrozumieniem nie znosi.

Ale chwilę później przechodzimy do rozładowania atmosfery. Pozornie przynajmniej :P Zadaniem dziecka jest namalować odpowiednią buzię. Byłoby to proste, gdyby nie to, że wcześniej trzeba przeczytać, co powinno się namalować.



I teraz kończą się malowanki, przechodzimy do... czytania :)) Ale ponieważ czytelnik już powinien być zaciekawiony lekturą, więc nie będzie to dlań mordęgą.
Czytamy o statku kosmicznym. Tekst jest krótki. Zaraz potem następuje zadanie. Trzeba pomalować światełka. I tu rodzic musi przypilnować czy światełka malowane są zgodnie z regułą sekwencji, powtarzalności.



Po pomalowaniu świateł statku czeka nas kolejna czytanka. Tym razem jest długa. A w środku ma przemycone ... przypadki :) no OK, nie są może bardzo bardzo ukryte ;)) W związku z tym wiem, że połowę czytać będę ja, a Michał na pewno przeczyta sam słowo "pomidor" odmienione na wskroś. Może zmuszę do większego wysiłku. Kto to wie?


Na kolejnej stronie czeka nas pytanie: co chce zrobić kosmita? Dziecko powinno odpowiedzieć słownie, ale namalować obrazek już po zajęciach. W ramach przypominania sobie bajki.



Ostatnie zadanie to nic innego jak koordynacja ręka - oko. Dziecko ma za zadanie dorysować gałązki pomidorom. Banał :))




Czy moje książeczki to tylko Edek? Odpowiedź dla ciekawskich w filmie :))




**************

A teraz taki mały off top. Weszłam Ci ja wczoraj po raz pierwszy w statystyki. I wow!!! Pal sześć ile wejść (kiedy indziej się pochwalę), ale nawet nie wiedziałam, że tak wiele osób linkuje "Głoskę" :)) Się nie odzywacie prawie wcale, to w niewiedzy żyłam :) Dlatego teraz, oficjalnie, dziękuję linkowaczom (kolejność przypadkowa):
www.ka-milowa-kraina.blogspot.com (widzimy się dzisiaj!! :)) )
Dzięki, dzięki, dzięki raz jeszcze :)) Jak kogoś pominęłam, to odzywać się śmiało, dopiszemy :)

niedziela, 17 listopada 2013

Pietruszka

Sieć wrze. Od kilku dni wrze. Temperatura sięga zenitu.
Więc...

AUTYZM NIE JEST CHOROBĄ METABOLICZNĄ. Nie jest także chorobą psychiczną, neurologiczną czy każdą inną. Jest zaburzeniem rozwoju. A nawet pokusiłabym się o stwierdzenie, że jes
t po prostu innym rozwojem.
AUTYZMU NIE DA SIĘ WYLECZYĆ. Podobnie jak nie da się wyleczyć wady wymowy. Kapsułki nie pomogą, zatkanie dziurawych jelit również nie.
WESPÓŁ Z AUTYZMEM CZĘSTO (ale nie zawsze) WYSTĘPUJĄ ZABURZENIA METABOLIZMU. I te zaburzenia należy leczyć: dietą, suplementami. Pod nadzorem lekarza. Zawsze. Wiele dzieci z "zepsutym" metabolizmem pod wpływem działania diet lub/i suplementów uspokaja się i dużo lepiej pracuje na terapiach. To fakt. Ale TYLKO dieta nie wystarczy do złagodzenia objawów autyzmu. Złagodzenie to nie to samo, co wyleczenie. 

I tyle.
To jest tak proste i oczywiste, że nie chcę się rozwodzić.
 
Chyba, że zażądacie rozwodzenia w komentarzach, to się porozwodzę ;))
 
 
 
Zdjęcie ściągnięte stąd: http://fiteria.pl/moc-ziol-natka-pietruszki/

sobota, 16 listopada 2013

Wpis, którego miało nie być. Rodzic - terapeuta

Na mocy ostatnich zamieszek dookoła autyzmu nie wypowiem się o bohaterach całej akcji. Wypowiem się za to na temat, który mnie uderzył.
Wiem, że wielu się narażę, ale....

Kim jest rodzic? Rodzic to Mama i Tata - dwie najukochańsze osoby, których zadaniem jest kochać swoją pociechę, wychowywać ją dla świata i wspierać, także w rozwoju (kolejność nie jest przypadkowa). Czy kochając swoje dziecko można obiektywnie ocenić jej rozwój?
NIE
Nie jestem matką. Wiem, że to główny argument dla tych, którzy teraz chcą na mnie naskoczyć. Ale widzę i znam trochę ludzką psychikę. Dla każdej matki jej dziecko jest najwspanialsze na świecie. I to jest cudowne!! Tylko przez pryzmat miłości nikt z nas nie jest obiektywny. Nikt.
 
My, terapeuci, jeśli się bardzo bardzo bardzo zżyjemy z dzieckiem, też najczęściej wysyłamy dzieci na rediagnozę do koleżanki/kolegi po fachu. Nie rediagnozujemy, bo wiemy, że nasza ocena nie będzie w 100% obiektywna. Może być w 99%, ale ten jeden jedyny procent pozostaje... (do tej pory miałam takie zżycie z dwójką dzieci).
 
Poprzez pryzmat miłości jesteśmy skłonni - jako ludzie, zwłaszcza kobiety - o wiele więcej wybaczać. Także błędów. Jeśli nasze dziecko ma narysować trójkąt, a narysuje obrazek z trzema bokami i czwartym "takim pyci-pyci" to subiektywnie nie uznamy tego za błąd. Przecież mu się tylko kredka tak omsknęła, prawda?
 
Dlatego - moim zdaniem - rodzic, który zawodowo zajmuje się terapią, nie powinien prowadzić diagnozy swojego dziecka. I wiem, że zaraz pojawią się głosy, że "tylko matka zna swoje dziecko najlepiej". Wiem.. Ale mimo to, zostaję przy swoim. Do terapii nie mam nic, pod warunkiem, że nie bliska koleżanka rodzica wystawia rediagnozę lub diagnozy funkcjonalne w trakcie terapii ;)
 
Uważam także, że głupotą jest decydowanie się na studia podyplomowe rodziców dzieci z niepełnosprawnościami. Studia terapeutyczne, oczywiście. Każde inne - proszę bardzo :) Jeżeli rodzic nie ufa terapeutom - okey. Tylko niech ma na uwadze ten jeden psychologiczny fakt - rodzic ma być od kochania i akceptowania, nie od ciągłej terapii.
 
Właśnie dlatego szewc bez butów chodzi. Bo dla siebie zawsze robi złe.
 
Co jeszcze? Jeszcze tonem wyjaśnienia: jeśli macie godzinę terapii w tygodniu i musicie ćwiczyć codziennie z dzieckiem w domu (bo musicie, godzina tygodniowo ŻADNEJ terapii nie przyniesie cudu), to jeszcze nie znaczy, że stajecie się jego terapeutami :) To oznacza li i jedynie, że jesteście kochającymi rodzicami i pomagacie mu w rozwoju. Bo sama miłość nie pomoże. Pamiętajcie jednak, żeby jak najwięcej ćwiczeń wykonywać w zabawie! (dlatego ja polecam zabawy na blogu, nie ćwiczenia).
 

Nie diagnozuję dzieci koleżanek. Nigdy. Zawsze odsyłam dalej. I z tym mi dobrze.