sobota, 16 listopada 2013

Wpis, którego miało nie być. Rodzic - terapeuta

Na mocy ostatnich zamieszek dookoła autyzmu nie wypowiem się o bohaterach całej akcji. Wypowiem się za to na temat, który mnie uderzył.
Wiem, że wielu się narażę, ale....

Kim jest rodzic? Rodzic to Mama i Tata - dwie najukochańsze osoby, których zadaniem jest kochać swoją pociechę, wychowywać ją dla świata i wspierać, także w rozwoju (kolejność nie jest przypadkowa). Czy kochając swoje dziecko można obiektywnie ocenić jej rozwój?
NIE
Nie jestem matką. Wiem, że to główny argument dla tych, którzy teraz chcą na mnie naskoczyć. Ale widzę i znam trochę ludzką psychikę. Dla każdej matki jej dziecko jest najwspanialsze na świecie. I to jest cudowne!! Tylko przez pryzmat miłości nikt z nas nie jest obiektywny. Nikt.
 
My, terapeuci, jeśli się bardzo bardzo bardzo zżyjemy z dzieckiem, też najczęściej wysyłamy dzieci na rediagnozę do koleżanki/kolegi po fachu. Nie rediagnozujemy, bo wiemy, że nasza ocena nie będzie w 100% obiektywna. Może być w 99%, ale ten jeden jedyny procent pozostaje... (do tej pory miałam takie zżycie z dwójką dzieci).
 
Poprzez pryzmat miłości jesteśmy skłonni - jako ludzie, zwłaszcza kobiety - o wiele więcej wybaczać. Także błędów. Jeśli nasze dziecko ma narysować trójkąt, a narysuje obrazek z trzema bokami i czwartym "takim pyci-pyci" to subiektywnie nie uznamy tego za błąd. Przecież mu się tylko kredka tak omsknęła, prawda?
 
Dlatego - moim zdaniem - rodzic, który zawodowo zajmuje się terapią, nie powinien prowadzić diagnozy swojego dziecka. I wiem, że zaraz pojawią się głosy, że "tylko matka zna swoje dziecko najlepiej". Wiem.. Ale mimo to, zostaję przy swoim. Do terapii nie mam nic, pod warunkiem, że nie bliska koleżanka rodzica wystawia rediagnozę lub diagnozy funkcjonalne w trakcie terapii ;)
 
Uważam także, że głupotą jest decydowanie się na studia podyplomowe rodziców dzieci z niepełnosprawnościami. Studia terapeutyczne, oczywiście. Każde inne - proszę bardzo :) Jeżeli rodzic nie ufa terapeutom - okey. Tylko niech ma na uwadze ten jeden psychologiczny fakt - rodzic ma być od kochania i akceptowania, nie od ciągłej terapii.
 
Właśnie dlatego szewc bez butów chodzi. Bo dla siebie zawsze robi złe.
 
Co jeszcze? Jeszcze tonem wyjaśnienia: jeśli macie godzinę terapii w tygodniu i musicie ćwiczyć codziennie z dzieckiem w domu (bo musicie, godzina tygodniowo ŻADNEJ terapii nie przyniesie cudu), to jeszcze nie znaczy, że stajecie się jego terapeutami :) To oznacza li i jedynie, że jesteście kochającymi rodzicami i pomagacie mu w rozwoju. Bo sama miłość nie pomoże. Pamiętajcie jednak, żeby jak najwięcej ćwiczeń wykonywać w zabawie! (dlatego ja polecam zabawy na blogu, nie ćwiczenia).
 

Nie diagnozuję dzieci koleżanek. Nigdy. Zawsze odsyłam dalej. I z tym mi dobrze.
 
 

21 komentarze:

Zgadzam się, tylko problem jest o tyle duży, że ciężko jest znaleźć kompleksową terapię dla dzieci :( stąd rodzice często są obarczeni ogromną pracą nad dzieckiem, poza tym szkoła, przedszkole wymaga od rodziców nauki dziecka z trudnościami... efekty są różne, nie każdy rodzic jest urodzonym pedagogiem :/ mnie osobiście bardzo często prowadzenie zajęć z dziećmi swoimi przerasta :( gdybym dobrze się czuła jako nauczyciel wybrałabym ten zawód :) a nie inny...

@Anonimowy - napiszę jeszcze raz, bo pewnie napisałam niedokładnie.
Jeśli nie ma innej możliwości rodzic powinien prowadzić terapię własnego dziecka. Wspierać jego rozwój. Logiczne, że jak mamy do terapeuty 200 km, to nie będziemy jeździć co tydzień, zwłaszcza po drogach w PL. Ale! ktoś obcy powinien nad tą terapią czuwać, tak żeby to rodzic nie oceniał braków/postępów dziecka, a ktoś obiektywny. I tyle.

Natomiast rodzic, zawodowy terapeuta, tym bardziej nie powinien diagnozować sam dziecka. Moim zdaniem.

Wielkie, ogromne brawa, gratulacje za ten wpis! Cieszę się, że są na świecie terapeuci, którzy mają zdanie podobne do mojego w tej kwestii. Nie ma nic gorszego od prowadzenia terapii własnego dziecka! Popatrzmy na lekarzy - jeżeli na ostry dyżur pani doktor przywozi swoje dziecko, to pierwsze co robi dobry specjalista, odsuwa matkę od badania, diagnozowania, operowania swojej pociechy!!! Nawet jeżeli ta kobieta jest świetnym lekarzem. Jakimiś takim dziwnym przypadkiem niektórym się wydaje, że jak się jest już matką, to można być i matką, i logopedą, i psychologiem, i pedagogiem w jednym! Cóż.. trudny temat, ale bardzo aktualny, ważny. Taaak, genialny komentarz: "co pani może wiedzieć, przecież pani nie ma dzieci / nie jest matką" - ciekawe, czy kobiety idąc do ginekologa mężczyzny mówią mu to samo - "co pan może wiedzieć o położnictwie, ginekologii, przecież pan nie ma macicy". pozdrawiam serdecznie :)

@Anonimowy, nie mam zielonego pojęcia kim jesteś, ale tekstem o macicy mnie zabiłeś :) Chyba się zaprzyjaźnimy:P

Pani Kasiu, jestem logopedą, pedagogiem, praktykiem, od lat związaną z dziećmi i ich rodzicami itd., itp., ale jestem również nie-matką, więc co ja tam mogę wiedzieć :-). Psycholog, z którym współpracuję posuwa się nieco dalej i mówi: "czyli dermatolog, wenerolog, nie może być dobrym specjalistą, jeśli nie ma kiły, rzeżączki i innego syfilisu?" No, bo skoro jesteśmy ekspertami od dzieci, bo ... mamy dzieci, to analogicznie jest tak w przeróżnych innych sytuacjach. Nie wiem, czy Pani widziała filmik dotyczący jednej z miliona kampanii społecznej, mówiący o tym, że matka może być wrogiem swojego dziecka... filmik niby pod kątem palenia, ale ja tam widzę więcej, oj dużo, dużo więcej.... PS. dobrych przyjaciół zawsze przygarnę :-)

A ja dziękuję za dopisek o codziennych ćwiczeniach - jestem kochającym rodzicem :-)

@Anonimowy, znalazłam właśnie ten filmik. Boli.
Psychologa od dermatologa i ginekologa też już lubię:) awansem :)

@Anonimie, jesteście kochającymi rodzicami. :) i to jest najwspanialsza "rzecz", jaką możecie dać swoim dzieciom. Tego Wam (rodzicom) zazdroszczę ;)

W ogóle to chciałam powiedzieć, że jest mi niezmiernie miło, kiedy się Państwo odzywacie! Widzę statystyki wejść na blog i za każdym razem się zastanawiam czy to duchy :P Bo śladu po nich nie ma ;))

A ja się do końca nie zgodzę. Jako mama - logopeda stymuluję rozwój mojej pociechy (choć nie nazywam tego terapią tylko zabawą, bo córeczka nie wymaga terapii) i widzę efekty, które cieszą podwójnie, bo jestem dumna z każdego nowego słówka córeczki. Ale przyznam, że najpierw zostałam logopedą, a później mamą i tylko wykorzystuję zdobytą wiedzę do zabaw z córką i przyznaję, nie jestem przy niej ani trochę obiektywna!;P

Magdalena, ale właśnie: stymulacja i terapia, a właściwie diagnoza to zupełnie dwie inne bajki :) Nie mam na myśli sytuacji, w której każdy pedagog, psycholog czy logopeda miałby biegać do innego po to, by ten podstymulował jego dziecko. Nie o to chodzi :))
Miałam na myśli sytuację, w której widzisz, że coś jest nie tak z Twoim dzieckiem i sama mu stawiasz diagnozę. To jest według mnie nie halo.

No z tym się zgodzę, chyba nie potrafiłabym "leczyć" własnego dziecka albo nie potrafiłabym przyjąć do wiadomości, że coś jest nie tak... za to dzieci znajomych diagnozuję, ale nie ukrywam że to trudniejsze, zwłaszcza jeśli dobrze znam mamę i dziecko...
pozdrawiam

Tylko jedno małe ale... "głupotą jest decydowanie się na studia podyplomowe rodziców dzieci z niepełnosprawnościami. Studia terapeutyczne, oczywiście. Każde inne - proszę bardzo :)"
Możesz rozwinąć tę myśl? Bo chyba nie rozumiem...
KasiaG

Kasia, nie miałaś nigdy sytuacji, w której rodzic mówi Ci, że on lepiej "poterapeutuje" własne dziecko i właśnie dlatego idzie na studia podyplomowe? Studia podyplomowe z logopedii, psychologii, oligofrenopedagogiki? Tylko, żeby była jasność: ja nie mówię o dysleksjach, wadach wymowy itp., bo to jest pikuś przy np. autyzmie, MPDz.
Wiem, że rodzice robią to z miłości do dzieci. Wiem. Ale WEDŁUG MNIE to nie jest dobre dla psychiki ani rodzica, ani dziecka.
Z obserwacji: rodzic nie jest w stanie samodzielnie poprowadzić terapii własnego dziecka. Terapii, nad którą nikt obcy nie ma kontroli. Obcy = obiektywny.
Każde inne studia w ramach odskoczni od niepełnosprawności oraz rozwijania własnych talentów :))

@Magdalena, no właśnie... Ja diagnozuję tylko dzieci koleżanek, których sto lat nie widziałam i pewnie kolejnych sto nie zobaczę :)) Innych nie. Za licho obiektywna nie jestem, niestety :(

A!! A w moim przekonaniu utwierdziła mnie kiedyś pewna pani dr psycholog, która przywoziła na zajęcia córkę z autyzmem. Po zajęciach wychodzę do niej, mówię co z Małą, jak reagowała na zajęciach itp. I wtedy ona pyta: "Pani Kasiu, a ona ostatnio bardzo często się złości, dlaczego?" Postawiłam oczy w słup: "No, przecież pani wie, pani Anno, ona tak robi bo (i tu nastąpiła przyczyna, której Wam nie powiem :P). Zresztą, co ja będę pani tłumaczyć, przecież pani to wszystko wie." "Pani Kasiu, ja to wiem, jak prowadzę inne dzieci. Ale z Małą to ja nie wiem nic, bo jestem jej MATKĄ, a to dyskwalifikuje mnie na bycie TERAPEUTĄ".

I to chyba były jedne z najmądrzejszych słów, jakie usłyszałam.

Zgadza się, Kasia nie diagnozuje dzieci znajomych ale i nie wybija z głowy obaw, nie uspokaja jeśli nie ma powodu - wiem z autopsji :) Jako logopeda który niemal równolegle wdrażał się w zawód i rodzicielstwo ( 2 egzemplarze, żeby można było porównywać;p ) myślę, że stymulacja (czyli czysta frajda) od samego początku i baczne obserwowanie to podstawa w przypadku każdego dziecka i tak naprawdę dobra stymulacja OD POCZĄTKU może wiele problemów rozwiązać stąd tak paląca potrzeba profilaktyki i wczesnej interwencji czyli szerzenia wiedzy + mądrego patrzenia + mądrej zabawy z młodymi . Terapeuta nie zastąpi rodzica ani rodzic terapeuty i najważniejsze jest żeby jedni i drudzy mieli do siebie zaufanie bo działają w jednym celu : pomóc dziecku. Terapeuta musi wymagać i od dziecka i od rodzica. Problem z ćwiczeniem w domu z własnym dzieckiem to trochę jednak papierek lakmusowy relacji rodzic-młode i przy okazji terapii okazuje się, że gdyby nie potrzeba terapii to rodzic z tym dzieckiem nigdy by nie spędził tyle czasu. I nie wiedziałby jak gdyby mu terapeuta nie podsunął pomysłów. Z czasem ten rodzic nabiera dopiero świadomości i wiedzy, uczy się jak wykorzystywać codzienne sytuacje do wypracowania efektów bez nudy:) Ale właśnie taki charyzmatyczny terapeuta, taka Ewa Chodakowska polskiej logopedii jest potrzebny ;D I dlatego mamy Kasię! fanfary!!
Bsz

Ewa Chodakowska to kiler :P Albo ja kondycji nie mam :))
Barbra I <3 U, że tak powiem gimnazjalnie :)

PS. Napraw Skajpaja!!!

No cóż... przyczepiłam się przy niedzieli, bo znam osoby, które po uzyskaniu diagnozy własnego dziecka poszły na studia podyplomowe (np. tyflopedagodika, oligofreno.. itp.) pon. nie widziały możliwości odpowiedniej terapii w okolicy. I ja to trochę rozumiem, gdy sobie przypomnę, jak musiałam się wykłócić z nauczycielką Małego, żeby nie kazała mu głoskować i żeby kazała pisać prawą ręką (dziecko oburęczne). Musiałam użyć naprawdę mocnych argumentów, żeby być wiarygodną. Drobiazg niby, a ile krwi mi napsuł... A gdy ktoś ma naprawdę duży problem, to dzięki takim studiom może spotkać fachowców, którzy mają pojęcie... Więc ja bym nie dyskredytowała studiowania życiowych problemów, na studiach każdy powinien się również dowiedzieć, żeby nie praktykować na najbliższych ;) Poza tym jestem pewna, że terapeuta, który przepracował jakiś problem osobiście, ma często szersze spojrzenie na sytuację pacjenta (obcego pacjenta) i jego rodziny. I żeby była jasność - zgadzam się, że rodzice są od kochania a terapeuta od terapii. Pozdrawiam
KasiaG

@Kasia :) Zacytuję się jeszcze raz z komentarza powyżej, pozwól :)

"Jeśli nie ma innej możliwości rodzic powinien prowadzić terapię własnego dziecka. Wspierać jego rozwój. Logiczne, że jak mamy do terapeuty 200 km, to nie będziemy jeździć co tydzień, zwłaszcza po drogach w PL. Ale! ktoś obcy powinien nad tą terapią czuwać, tak żeby to rodzic nie oceniał braków/postępów dziecka, a ktoś obiektywny. I tyle."

:)))) :))) przecież my się lubimy :))

Świetny artykuł... pewnie i tak nie dotrze do tych, do których powinien, ale super, że go Pani napisała. W czasach, w których niby wszyscy znają się na wszystkim (bo mogą sobie poczytać w Internecie) terapie logopedyczne / pedagogiczne / fizjoterapeutyczne / psychologiczne powinny iść jak po maśle, ale dziwnym trafem tak nie jest... i nikomu to nic nie daje do myślenia? Nader często widzę, jak moim koleżankom po fachu (dobrym specjalistkom) "rozum odbiera" i cała fachowa wiedza "ulatuje" już w momencie zajścia w ciążę... a gdy urodzi się dziecko z jakimikolwiek problemami, to wtedy zaczyna się prawdziwy cyrk (łącznie z błyskawicznym przekwalifikowaniem, zakładaniem fundacji itd.). Jestem w o tyle dobrej sytuacji (jako terapeuta), że nigdy nie będę matką - bo jestem mężczyzną. I szkoda mi tych dzieci, i tych matek. Szkoda mi tym bardziej, że nieutrzymanie profesjonalnego dystansu, nietrzymanie się zasad etyki zawodowej kończy się całkowitym "spaleniem się" dobrych specjalistów, że to utrudnia skuteczną terapię i działa na skrajną niekorzyść dzieci... Właśnie prowadzę terapię dziewczyny, której rodzice to nauczyciel i pedagożka szkolna... jest ewidentną dyslektyczką, dysgraficzką, ale nigdy wcześniej nie pozwolono jej na terapię, nigdy nie była w poradni psychologiczno-pedagogicznej... i teraz, na studiach, zaczęła terapię. Rodzice, jeżeli chcecie dla swoich dzieci dobrze, a jesteście pedagogami, nauczycielami, psychologami, logopedami, lekarzami... to umożliwcie im dostęp do specjalistów. Nawet najlepszy chirurg nie robi sam sobie operacji serca... Oj, ciężki temat, świetnie, że Pani napisała ten artykuł, bo bardzo mało się o tym mówi.

@Anonimowy - dziękuję :)

Prześlij komentarz

Jakie jest Twoje zdanie na ten temat? Wyraź je :)

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.