wtorek, 8 października 2013

Moje początki - dedykacja dla Emilii

Tym razem post dla studentek logopedii przeróżnych. Na zamówienie, można powiedzieć :) Dostałam wiadomość następującej treści:

Witam Pani Katarzyno! Jestem studentką I roku II stopnia logopedii na APS w Warszawie. Chciałabym poprosić Panią o wpis (np. na blogu) jak od razy po studiach lub już w trakcie studiów wkręcić się w pracę logopedy. Ja i na pewno wiele innych osób chciałoby się dowiedzieć, jak zacząć. Może Pani poda parę wskazówek lub opowie nam jak Pani udało się rozpocząć pracę logopedy. Być może już Pani o tym wspominała, ale niestety nie mogę znaleźć takiego wpisu na blogu. Namiętnie czytam Pani bloga Pozdrawiam i czekam na jakąś odpowiedź w sprawie mojej prośby!

Jezzuu.. wyszło mi, że mam robić za wzór.. ale przemieliłam temat w głowie kilkanaście razy, ego mi upadło na podłogę (na szczęście się nie rozbiło zbyt mocno) i z tejże podłogi krzyknęło: "za starszą koleżankę!" A! Od razu lepiej :)

I teraz mam ochotę napisać, że byłam najlepszą studentką na roku, od zawsze kochałam logopedię, więc droga powołania była tylko jedna, a poradnie się o mnie biły. Ale że czytają tego bloga też moje koleżanki, które znają mnie ze studiów (pozdrowienia dla Basi, Julity, Asi... któraś jeszcze tu zagląda?) to nie będę ściemniać :))  Ale nadal uważam, że mam chol.. dużo szczęścia w życiu.

Nie wiem, dziewczyny, jakie Wam dać wskazówki. Ale mogę dać kilka rad.
 
1. Jeśli mieszkacie w dużym mieście, specjalizujcie się w jakiejś konkretnej dziedzinie logopedii. Neurologopedia to już jest worek, do którego wrzuca się różne zaburzenia. Jedni specjalizują się w pracy z dziećmi głuchymi, innymi autystycznymi czy z zaburzeniami neurologicznymi. W mniejszych miejscowościach musicie być "logopedą od wszystkiego".
Moim konikiem jest ORM, czego nie ukrywam, i praca z osobami starszymi z afazją. Ale o tym raczej na blogu pisać nie będę. (Lubię też [r] wywoływać, bo jak słyszę pierwsze odbicia w ustach dziecka, to aż mnie ciarrrrrki przechodzą). A Wy? Co najbardziej lubicie?
 
2. Działajcie już na studiach: staże i wolontariaty to jest to! Stowarzyszenia, fundacje, poradnie PP. I bądźcie przygotowane na odmowę (teraz mi przyszło do głowy: skoro rodzice nie mogą płacić za zajęcia logopedyczne w przedszkolach samorządowych, to może tam chętnie przyjmą studenta - wolontariusza - logopedę??). I nie mówcie, że za to nie płacą, bo za pracę logopedy w ogóle mało się płaci. A na żadnych studiach nie znajdziecie odpowiedniej ilości praktyk! Pamiętacie? Pytałam o to ostatnio na facebooku... Wszystkie osoby stwierdziły, że było za mało praktyk.
 
3. Liczcie się z tym, że logopedia to pomoc ludziom, a dopiero potem kasa. Jeśli myślicie inaczej - nie czytajcie dalej.
Nawet jeśli będziecie mieć gabinet prywatny, to liczcie się z tym, że:
a) średnio 70% stawki godzinowej ucieka Wam na czynsz, prąd, ZUS, podatek, pomoce i inne rzeczy do gabinetu potrzebne,
b) NIGDY nie wiecie ile zarobicie w danym miesiącu, bo dzieci chorują!! bardzo!! pamiętam tydzień, taki normalny, nieświąteczny i niewakacyjny.. miałam 3 godziny zajęć w ciągu tegoż!,
 
4. Pamiętajcie, że gabinet prywatny to często nie jest rozwiązanie sprawy. Abstrahując od kosztów to - nie oszukujmy się - ludzie najczęściej idą do terapeutów poleconych przez innych rodziców. Dlatego najpierw powinnyście robić "coś" (wolo/staż) państwowo. Inna bajka, że w niektórych miastach rynek jest już logopedami przesycony, a ciągle dochodzą nowe roczniki. Tak jest pewnie w większych ośrodkach logopedycznych: Kraków, Lublin, Warszawa...
 
5. Nie wmawiajcie rodzicom kitu, że znacie się na wszystkim, bo nikt nie uwierzy, że się znacie. Poza tym, jak ktoś jest do wszystkiego, to... wiecie co dalej, nie? :))) DOBRYCH logopedów potrafiących usuwać wady wymowy wcale nie jest wielu. I jeszcze jedno: logopeda szkolny od wad wymowy to nie jest ujma! Wbrew temu, co się sugeruje na przeróżnych forach!
 
6. Nie bądźcie specjalistami wszechogarniającymi system! Takich ludzi nikt nie lubi.. Dziecko ma problem
a) z płaskostopiem (po 5. r.ż.)?? to do fizjoterapeuty go,
b) z robakami (stereotypowo patrząc: drapie się po tyłku?):  do pediatry wysłać,
c) zawiechy w czasie zajęć? - neurolog
d) nie mówi w wieku 3 lat - laryngolog (ZAWSZE!! Nawet jak się Wam wydaje, że słyszy).
Musicie umieć dostrzegać oznaki nieprawidłowego zachowania, ale nie diagnozujcie ich same (sami),

7. Nie bójcie się pracować w różnych ośrodkach. Każdy ośrodek czegoś uczy: np. przedszkole kierowania grupą dzieci, a gabinet terapeutyczny współpracy z innymi terapeutami (fizjoterapeutami, rehabilitantami, terapeutami SI czy lekarzami).
 
Dobra, bo zaczęłam płynąć :))
 
Opowiem Wam moją historię: siądźcie z herbatką i posłuchajcie...
 
Dawno, dawno temu.. ;)
Kończyłam studia jednolite, magisterskie.
Do IV roku studiów w zasadzie nie działo się u mnie na polu zawodowym nic interesującego poza tym, że:
a) na I roku razem z kilkoma osobami wkręciliśmy się w wolontariat w poradni psychologiczno - pedagogicznej. Z perspektywy czasu stwierdzam, że to był niewypał. Nie umiałyśmy NIC poza systemem fonetycznym i fonologicznym j. polskiego. Panie logopedki uczyły nas wszystkiego od początku (wady wymowy miałyśmy usuwać). Z książek też się uczyłyśmy (i w tym miejscu polecam Elementy logopedii Demelowej - cudo!),
b) wszystkie lata studiów w Krakowie to tzw. metoda krakowska. Dlatego w ramach Koła Naukowego prawie wszyscy mieliśmy wolontariaty u dzieci prowadzonych przez Zespół Diagnozy i Terapii. Pod moją opiekę trafił Kacperek (kiedyś muszę Wam pokazać jego zeszyt!). Tak naprawdę na nim uczyłam się metody i działania neurologopedycznego. "Normalnej" logopedii nie musiałam, bo głoski wymawiał książkowo,
c) od I roku udzielałam korepetycji z polskiego. Na III roku "kapnęłam" się, że metoda krakowska czytaniem stoi, a więc... zacznę uczyć dzieci czytania.  Wrzuciłam w Internet ogłoszenie, że taka a taka pomoże pierwszoklasistom w odrabianiu lekcji i nauczy czytać. Nawet nie wiecie jak duży był odzew!! To z jednej strony było fajne, z drugiej przerażające, że rodzice nie mieli czasu odrobić z dzieckiem lekcji w podstawówce... W tym czasie "wyłapywałam" pierwsze dzieci z ryzyka dysleksji i uczyłam się z nimi pracować.
 
Na IV roku studiów zbiegiem okoliczności i zrządzeniem Czyimś trafiłam na wolontariat do jednego z krakowskich szpitali (pewnej pani to będę do końca życia za to wdzięczna!). Miałam tam zostać miesiąc pod hasłem "zbierania materiałów do pracy magisterskiej". Zostałam dwa lata. Na oddziale rehabilitacji i  w logopedycznej poradni przyszpitalnej. I powiem szczerze - tam to była prawdziwa szkoła logopedii w praktyce. Po miesiącu przyglądania się pani Mariola (moja "opiekunka") rzuciła hasłem w gabinecie: "Wiesz, muszę biegnąć do kadr coś załatwić. Wrócę za pięć minut. Zajmij się w tym czasie panem Krzysiem, co?". Wróciła po trzech godzinach, a ja przeżyłam chrzest ;) Od tamtej pory miałam w poradni "swoich" pacjentów, czasem aktywnie uczestniczyłam w diagnozach nowych pacjentów oraz rehabilitowałam na oddziale. Przypominam na WOLOTARIACIE. Trzy dni w tygodniu po pięć, sześć godzin. I nie narzekałam, że nie płacą.

V rok studiów to studia, wolontariat w szpitalu i praca w charakterze animatora kultury na połówce etatu (to się nazywa elastyczność zawodowa :P). Do tej pory zastanawiam się jakim cudem tamte doby tez miały tylko 24 godziny. V rok studiów to dla mnie dość przełomowy rok, nie tylko w kwestiach zawodowych. Ale w kwestii logopedii też ;)))
Obroniłam magisterkę, skończyłam wolontariat, dostałam cały etat w DK i.. postanowiłam, że z logopedią koniec! Nie pytajcie dlaczego...
 
Zdanie zmieniłam kiedy okazało się, że:
a) w dzielnicy, w której pracowałam w DK nie ma żadnego logopedy, a przydałby się. Zgodziłam się na wolontariat znowu, tyle że wykonywany w ramach pracy w DK,
b) pani Mariola zadzwoniła, że potrzebne jest zastępstwo za jej znajomą w Fundacji "Mimo Wszystko" w domu pacjenta w bardzo ciężkim stanie... "te dziewczyny zaraz po studiach sobie nie poradzą, weź się zastanów",
c) w PCK potrzebowali logopedy i w ten banalny sposób poznałam Kubiszonka (płacili.. oj tak.. 14,21 zł brutto; odejmując wszystkie ZUSy, podatki i bilety, bo zajęcia odbywały się w domach dzieci wychodziło 3 zł netto za godzinę zajęć; a jeszcze trzeba było dojechać...)
Te trzy punkty to praca z przeróżnymi pacjentami. Praca ciężka, harówka od świtu do nocy. Nauczyła jednego - pokory wobec choroby. Każdej.


Potem już tylko wystarczyło wysyłać cierpliwie CV i liczyć się z tym, że etatu mieć nie będę. Miałam więc DG i pracowałam. W przedszkolach (po 2 godziny tygodniowo), w poradniach, w fundacjach, dojeżdżając do dzieci (na terenie Krakowa i gmin ościennych; na początku komunikacją zbiorową z toną toreb i torebek z pomocami dla dzieci, potem się szarpnęłam na auto, a w zasadzie Gratka ;P). I powiem - zawsze pacjent był najważniejszy (chyba, że - przyznaję uczciwie - rodzic myślał, że spotkanie raz w tygodniu załatwi problem i miał mnie za wróżkę to sobie darowywałam = mówiłam jasno i prosto dlaczego już nie będę się pojawiać u ich dziecka). A poczta pantoflowa działa... :))

Tak się nie kończy historia, bo jeszcze żyję i pracuję. Tylko środowisko mi się zmieniło (i klimat!!), więc praca wygląda troszkę inaczej. Ale o niej to już chętnie poopowiadam rodzicom, którzy mają ochotę na konsultację ze mną.

Się rozpisałam... Za dużo chyba :D:D:D
Ale może któraś z logopedek zechce dodać coś od siebie? Moja historia pracy jest banalna tak naprawdę. Tylko ja lubię dużo gadać, więc dużo tego wyszło:)
 
A na koniec dodam tyle: metoda krakowska działa na dzieci rewelacyjnie! Serio!! Oczywiście mówimy tu o dzieciach, które mają problemy z mową i komunikacją.. bo wady wymowy nadal usuwam Demelową. ;)
 
 Tyle radości daje logopedia. Zadaniem Ani było namalować stwora i nazwać imieniem - rymem do słowa "stworek". Bobolek jest ok, ale Jabolka (sama na to wpadła i się sfochowała jak zaczęłam się śmiać... nie wiedziała co ten wyraz znaczy) musiałam mieć na fotce ;))

13 komentarze:

Aż normalnie chce się zostać logopedą:)

Ja tu piszę o harówie i o tym, że odpowiedzialna robota i że czasem nawet "dziękuję" nie usłyszysz, a Wy piszecie, że motywuję??!! Hmm.. muszę podszkolić warsztat ;))

A na poważnie: ta praca daje kupę radochy. I to jest najfajniejsze ;))

ja pracuję w szkole podstawowej i zawsze mnie wzrusza, gdy wywołam głoskę bo wiem , że warto ))))))))) i chce się pracować i patrzeć na tą ciekawość w oczach dzieci co dziś na zajęciach będzie i na koniec ale był fajnie. SUPER

Jak wywołam takie [r] to zawsze cieszę się z dzieckiem. Czasem nawet bardziej niż ono ;))

Potwierdzam, z tego co widzialam, Kasia miala(ma) zawsze kupę radochy w czasie pracy :)

No, Anonim potwierdził :)) Nie wiem kto to, bo ze zbyt dużą ilością ludzi pracuję, ale fajnie :))

Kasiu, dziękuję za wpis i dedykacje! :)

Hmmm ostatnio zastanawiamy się wraz z koleżanką nad metodą krakowską. Pracujemy z autystykami. Mam wielki mętlik w głowie, nie wiem jak wykorzystując tę metodę można nauczyć takie dziecko (o głębokich zaburzeniach) siadać przy stoliku, bo nic na ten temat nie znalazłam. Metoda ta wyklucza inne np. behawioralną. Więc jak to dziecko uspokoić, kiedy nie można go izolować od bodźców? A jeśli nie wyniosę rzeczy (zabawek książek, plakatów) z sali to dziecko się nimi stymuluje. Nie jestem zwolenniczką żadnej metody i mam z tym problem, bo nie wiem co robić z dzieckiem z którym prawie nie ma kontaktu, metodą krakowską ciężko jest wtedy pracować. A mam małego pacjenta, który ma sprzężone zaburzenia, jest agresywny i ciężko z nim nawiązać kontakt, wyrobić wspólne pole uwagi itd., nie współpracuje, czasem naśladuje, ale to jest kilka sekund i wtedy załamuje ręce nad swoją bezradnością, bo czuję się bezradna, a nie mogę być! Miewam takie rozterki, chociaż cały czas siedzę w książkach i poznaję metody. Nigdy nie mam pewności, że to co robię będzie odpowiednie.

Anonim to Kasia od Kubiszonka. :) ps. Czytam wszystkie Twe wpisy :D jakieś nagrody dla wiernych fanów?

@ Emilia - nie ma za co ;)

@Anonim - też miałam takie rozterki. Ba! Terapia z dzieckiem autystycznym głęboko zaburzonym jest jedną z najtrudniejszych terapii dla psychiki terapeuty. Nie będę Was przekonywać do metody, bo.... też miałam takie rozterki jak Ty. Identyczne. Dopóki jednego chłopca z bardzo dużą niepełnosprawnością sprzężoną, unieruchomionego we wszystkich kończynach nauczyłam czytać. I to był mój przełom.I sama musiałam dojść do tego czy chcę metodą pracować czy nie.
Pamiętaj tylko o jednym: metodę MOŻNA "przerabiać'. Możesz ćwiczenia dostosować do dziecka, możesz wykorzystywać ruch, sensorykę - wszystko. I ja metodę lubię za to, że jest poukładana.

Tak, to uporządkowanie jest niewątpliwą zaletą metody krakowskiej. Bardzo dziękuję za szybką odpowiedź:).

@ Kasia, domyśliłam się jak zobaczyłam, że polubiłaś post na fejsie.. Ale pewna nie byłam :)) A co chcesz w nagrodę? Jajko z niespodzianką z masy solnej? :) Przesłać do... gdzie Ty teraz jesteś?!:P

@Anonim - nie za ma co, jak to mówią ;)

Może być jajko z niespodzianką :). Teraz urzęduje w Gdańsku :). Zapraszam :D

Prześlij komentarz

Jakie jest Twoje zdanie na ten temat? Wyraź je :)

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.