czwartek, 27 lutego 2014

Katapulta. Rozpoznawanie sylab


Choroba mnie chyba bierze :( Nic mi się nie chce :(

Dlatego dzisiaj pokażę Wam małą sprytną i krótką sztuczkę, jak pomóc dziecku w nauce powtarzania, rozpoznawania i nazywania sylab. Mała i krótka i sprytna jest ona zwłaszcza wtedy, kiedy - jak ten pomysłowy Dobromir - oprócz kartki i ołówka nie macie zabawek ze sobą żadnych. 


 Pamiętacie zasadę?

1. Nazywamy sylaby przy dziecku

2. Uczymy powtarzania: "powiedz PA", "powiedz PE"
3. Uczymy rozpoznawania: "gdzie PA?" "gdzie PE?"
4. Uczymy nazywania: "co to jest?"

Zabawa z katapultą.
Do zabawy potrzebna nam:
1. kartka podzielona na tyle części ile mamy sylab w danym paradygmacie (najczęściej sześć)




2. łyżeczka do herbaty
3. śmieć :))



A jak wiadomo jedna zabawa nie służy tylko do jednej rzeczy, zatem my z Anią przeplatamy i powtarzanie i rozumienie i nazywamy sylab. A że zabawa łatwa nie jest, to popatrzcie :) Jesteśmy nieidealne :)



I co? Wykorzystacie?











poniedziałek, 24 lutego 2014

Zdrapki sylabowe

A dzisiaj pokażę Wam jak uatrakcyjnić zajęcia robiąc zdrapki. Zdrapka fajna sprawa - lubicie zdrapywać? Ja uwielbiam, choć jeszcze nic nigdy w żadnej zdrapce nie wygrałam. Życie jest brutalne :P

Zdrapka końcowo wygląda tak:



Zabawa polega na tym, że trzeba odjąć wstążkę i pod nią szukać kolorowych plan i drapać :) A jak się zdrapie, to przeczytać :)

 Tu do Was gadam, ale kto posłuchać nie chce/nie może, pod filmem instrukcja wykonania:)

Jak wykonać zdrapkę?
1. Składniki: rolka po ręczniku papierowym, kolorowe lakiery do paznokci, taśma klejąca, mazak i wstążka




2. Na rolce pisakiem piszemy sylaby/samogłoski/cyfry/kształty



3. Napisane znaki zaklejamy taśmą klejącą (musi być ślisko!)



4. A potem zamalowujemy lakierem do paznokci :)


5. Teraz owijamy rolkę wstążką


6. TADAM!!


7. Zadaniem dziecka jest znaleźć pod wstążką cętkę z lakieru i zdrapać ją!

Miłej zabawy!

PS. Pomysł na zdrapkę zaczerpnięty ze http://stylowo.tv/

piątek, 21 lutego 2014

Dwa słowa na dwa lata to za mało.

Wiecie co?

Akcja jest.


Historia dość ciekawa. Pewnego pięknego wieczoru nie wytrzymałam. Po setkach maili i komentarzy tu na blogu, o takich:

1.Nasza pediatra twierdziła, że jeśli chodzi o rozwój mowy to się z tym nic nie robi do 3 roku życia. Zresztą początkowo nasza logopeda, też nas pytała czego my oczekujemy (w rozumieniu: po co przyszliśmy?). 

2. Jak już obwieściłam radośnie jakiś czas temu - zostałam przedszkolnym logopedą. Ponieważ mam tylko godzinę dla 25 trzylatków, idę do nauczycielki i pytam - które dziecko wg pani najpilniej potrzebuje pomocy, które mam w pierwszej kolejności wziąć na badanie itd.. A pani wyznacza to i tamto dziecię, a potem mówi, że jest jeszcze taki jeden ...np. Jaś, ale on jeszcze nic nie mówi, więc nie ma go co brać, bo skoro nie mówi, to po co?!


3.Moim dodatkowym problemem jest wyparcie problemu przez rodziców, bo "może się jeszcze rozgada, bo starszy syn miał gorzej z mową, bo poszedł właśnie do przedszkola i na pewno szybko pójdzie". Z tym nie mogę się pogodzić. I nie pomaga tłumaczenie łopatologiczne, ani wizje kłopotów w przyszłości, jakie, bez wyrzutów sumienia, zaczęłam rodzicom przedstawiać.

4. Problem jest z rodzicami, bo my nie chcemy słyszeć, że z naszymi dziećmi coś nie tak, lepiej żyć złudzeniami, że będzie dobrze, że dziadek późno zaczął mówić, że pójdzie do przedszkola to ruszy z mową bo stryjeczny wuj szwagra tak miał i jak wyrósł.. itd.
Rozumiem Twoją bezsilność, naprawdę - rób swoje i uświadamiaj wszystkich tak jak do tej pory! Moim skromnym zdaniem świetnie Ci idzie!

5. Szkoda, ze mnie nikt w pore nie uswiadomil. A wszystko robilam, zeby sie tak stalo. Zarzucic mi chyba nie mozna, ze pomocy nie szukalam. Myle sie, w sumie zawsze mozna zrobic wiecej, szukac bardziej dociekliwie itp.

6. bilans dwulatka, ja "pani doktor moje dziecko nie mówi nawet mama", pani doktor "to nie dramat, ma jeszcze czas". 2 tygodnie później pokazuję pani doktor papier - diagnozę - autyzm dziecięcy. pani doktor "a jednak?" mała jest objęta m.in. terapią logopedyczną od maja tego roku. do maja jedynym słowem było "nie". teraz już nowych słów nie liczę, bo mnożą się w zastraszającym tempie :) 

7. Poruszyłaś temat, który doprowadza mnie do szału. Ja w kółko słuchałam, że jestem przewrażliwiona, bo dziecko mam zdrowe "tylko nie mówi" i mimo wszystkich moich lęków, tak chciałam w to wierzyć.

Potem miałam etap, gdy założyłam sobie profil na jednym z forów o opóźnionym rozwoju mowy i w kółko pisałam innym mamom: "idź do specjalisty!" i wiesz co? Nikt nie chciał słuchać. Bo zaraz po mojej odpowiedzi pojawiał się spec od suplementów i reklamował po czym to jego dziecko ruszyło z mową a biedna matka: "to ja sobie to zamówię i dam małemu".

8.W pełni się zgadzam. Bo jeśli matka biega po specjalistach tzn. że jest przewrażliwiona, nadopiekuńcza itp. Jednym słowem ZŁA. A nie daj Boże, przy rozmowie, zaproponować komuś wizytę u specjalisty z dzieckiem. Następuje totalna zmiana frontu, kończy się uskarżanie na nietypowe zachowanie dziecka. Bo przecież z dzieckiem wszystko jest w porządku a tylko tak sobie narzekamy (bo trzeba o czymś mówić). Dla pewnych ludzi słowo psycholog jest porównywalne z wezwaniem szatana.


9. Napisane mamy więc teraz podsumowanie: ROZWÓJ NASZYCH DZIECI NIE PRZEBIEGA TAK SAMO!!! ale POWINIEN MIEŚCIĆ SIĘ W PEWNYCH NORMACH. JEŚLI NIE MIEŚCI SIĘ, UDAJEMY SIĘ DO SPECJALISTY nie czekajmy czy dziecko sobie samo poradzi i dorówna do innych! Nie porównujemy z dziećmi, które poradziły sobie, bo nie wiemy, czy to źródło problemu było takie samo. 

10. ja na bilansie dwulatka usłyszałam, że to, iż dziecko nie mówi, to nie dramat (mała mówiła jedynie "nie"). to dziecko teraz skończyło 3 lata, buduje pierwsze zdania, niektóre dość rozbudowane. od maja chodzimy do logopedy 

oraz setkach bzdurnych komentarzy, że dziecko jest chłopcem, że ma prawo nie mówić do 3.r.ż., że Eintein, że dziadek Zdzisiek, że przedszkole, że... zebrałyśmy się z dziewczynami logopedkami na facebooku. Efektem jest akcja "Dwa słowa na dwa lata to za mało", która ma na celu uświadomić rodziców dwulatków, że PROFILAKTYKA logopedyczna jest bardzo potrzebna. 26 kwietnia wiele gabinetów w Polsce będzie diagnozować w tym dniu za darmo. Listę placówek niedługo poznacie.

Teraz mam prośbę do mam dzieci, które w wieku dwóch lat nie mówiły, a potem.. wyszło, co wyszło. Nikt inny bardziej niż Wy nie przekona innych mam, do tego, aby wybrały się z dwulatkiem PROFILAKTYCZNIE do logopedy. Proszę, przekonajcie w komentarzach inne mamy: opiszcie Wasze doświadczenia!

Podobne artykuły:
1. Brak mowy a logopedia
2. Każde dziecko jest inne
3. NORMa?
4. ORM - prawda i mity
5. Uspokajacze

czwartek, 20 lutego 2014

Zabawy popołudniowe

 Chciałam dzisiaj przedstawić Wam taki mały konspekcik zabaw ogólnorozwojowych z dzieckiem. Nie jest to tym razem stricte metoda krakowska (za mało elementów), ale po prostu zabawy na jakieś przedwiosenne odwilżowe popołudnie, aby trochę rozwijać język dziecka i jego lewą półkulę. 

1.Śpiewam maluchowi piosenkę „Na wyspach Bergamtuach” z Akademii Pana Kleksa.
Kładę przed dzieckiem obrazki z wielorybem w okularach, kotem w butach (np. ze Shreka) czy kurą samograjką. Jeśli mam akurat na stanie w pracy pacynki z takimi postaciami, to bawię się przy okazji śpiewania tymi pacynkami. Zadaniem dziecka jest znaleźć przy powtórnym śpiewie obrazki/pacynki, o których śpiewam

2.Zabawa w „słonia grającego na fujarce” - dziecko dmucha w instrument (trąbka, flet) na jednym oddechu. Zamiast instrumentów można użyć słomek (rurek) i piórek (piłeczek do ping-ponga).

3.Rozdaję dziecku kolorowe obrazki dwóch kolorowych zwierzątek (np.biały i czarny kot). Kładę przed dzieckiem białego, czarnego, białego, czarnego. Kładąc mówię: „biały, czarny, biały, czarny” itd. Zadaniem dziecka jest dołożyć dalej ciąg. (przy dzieciach starszych używam większej ilości kolorów kotów)

EDIT.
Po wyprodukowaniu posta dostałam mail od pani Ani.
"Pani Kasiu,
chętnie czytam Pani bloga, dziś bawiłam się z synkiem w zabawę z kolorowymi kotkami - pomalowaliśmy razem i razem układaliśmy. Może się czytelnikom bloga przyda szablon z kotami do malowania, wycinania i układania który zrobiłam:)
Pozdrawiam
Ania"
Wrzucam zatem koty :)
4.Następnie proszę dziecko, aby złożyć ciąg, który ułożyło w sposób: biały do białego, czarny do czarnego. Są to ćwiczenia kategoryzacji dwuelementowej.

5. Kładę przed dzieckiem rysunki zwierząt. Pod spodem - etykiety z ich odgłosami. Zadaniem dziecka jest naśladować naszą mowę (me, bu, iha) lub podawać nam etykiety (gdzie ME, gdzie IHA) w zależności od umiejętności młodego człowieka.

6. Znajduję obrazek adekwatny do piosenki o Bergamutach. Na oczach dziecka rozcinam go na dwie/trzy/pięć części. Zadaniem malucha jest złożyć ten obrazek.

7. Wymyślam historię: rysuję wieloryba, kaczkę, kurę i psa (lub znajduję obrazek "Bergamutowy"). Na tym obrazku wprowadzam nowe sylaby/samogłoski maluchowi.

Obrazek pobrany ze strony: http://www.ewa.bicom.pl/karaokedz/images/13.gif





8. Pozwalam na swobodną zabawę pacynkami lub inicjuję zabawę z dialogiem. Z podziałem na role (ja jestem słoniem, a ty wielorybem).

9. Rysujemy słonia równolegle :)


10. Kończymy zabawę lepiąc słonia lub wieloryba w plastelinie. Jednocześnie jak najwięcej opowiadamy o tym, co słoń robi.

I jak? Podoba się Wam? Do zrealizowania? J

poniedziałek, 17 lutego 2014

Koszmarne pomyłki.

Długo zastanawiałam się czy pisać ten post. Bo niejako o swojej branży piszę. Ale, że tylko "troszeczkę", więc postanowiłam zrobić mały przytyk i opisać Wam kilka przypadków. Koszmarnych przypadków. Wszystkie z autopsji. Miałam te dzieci, "żyłam z nimi i płakałam z nimi".


Koszmar pierwszy.
Dla mnie najgorszy. Ćwiczyłam z dziewczynką. Małą, 3letnią. Trójjęzyczną. Mała nie mówiła. Równolegle poszła do przedszkola, gdzie również miała zajęcia logopedyczne. Akcja koszmaru się dzieje w Polsce. Podobno przed diagnozą i przedszkolem mama była z małą na badaniu słuchu, ale "średnio szło, bo córka nie chciała współpracować". 
W przedszkolu panie zauważyły, że młoda nie reaguje na imię, że nie słucha poleceń ( u mnie zawsze słuchała!), że kręci się w kółko (kiedy w tle gra bardzo głośna muzyka), że woli bawić się sama niż z dziećmi. Ponadto pani logopeda w tymże przedszkolu zrobiła badania, z których wynikało, że młoda nie jest "inteligentna stosownie do wieku" (fakt, miała opóźnienia, zwłaszcza w rozwoju mowy i funkcjach poznawczych). Wysłano dziewczynkę do poradni dla dzieci autystycznych na diagnozę. Diagnoza miała się odbyć za trzy miesiące. W międzyczasie mama poszła z córką do kolejnego laryngologa (na moją prośbę, bowiem ZAWSZE, zawsze jak dziecko nie mówi, to najpierw wysyłam do laryngologa). Pani laryngolog - przemiła dziewczyna prosto po studiach - olała wszystkie testy elektroniczne i... zajrzała dziewczynce do uszu. Po czym wypłukała z tych uszu (przy wielkim krzyku małej) pół kilo woskowiny. Pół kilo woskowiny i wody w 18kilogramowym ciele dziecka. Wyobrażacie to sobie? Niestety, woskowina odkładała się trzy lata, uszkodziła błonę w uszach. Mała nosi aparaty słuchowe. 
Oczywiście wizyta w poradni wykazała, że dziewczynka ma pewne nieprawidłowe zachowania, ale są one wynikiem złym słyszeniem. Autyzmu - brak.
Wniosek: nie zawsze zachowania, które wyglądają na autystyczne, autyzmem są. ZANIM "posądzimy" dziecko o "chorobę na [a]", warto zrobić badania: laryngologiczne, neurologiczne, a czasem nawet alergologiczne.


Koszmar drugi.
Dzisiejszy. Jestem tak zła, że....
Przed chwilą wyszła ode mnie mama. Na co dzień kobieta mieszka "na dole" Niemiec z 4letnią córką. Ponieważ Młoda mało gadała, to poczytała kobietka tu i tam na temat MK i stwierdziła, że fajnie byłoby ją wprowadzić w życie. Ale sama? Nie.. znalazła terapeutkę. Albo "terapeutkę", sama nie wiem. Przez 6 m-cy tamta pani tłukła z małą sekwencje, czytanie, kategoryzacje itp. itd. I nic! Tzn. dziewczynka układała, ale dalej nie mówiła. A brała za to baaaaaaaaaaaardzo niemałe pieniądze (jak pomyślę, że za godzinę takich ćwiczeń mogłabym mieć markowe buty, to mnie trafia!). Teraz byli u mnie drugi raz, pierwszy jakoś 1,5 m-ca temu. Zbadałam dziewczynkę testem i wysłałam do lekarzy (laryngolog, neurolog - klasyka). O pani "terapeutce" nie wiedziałam, nie przyznali się, że tamtą w ten sposób niejako sprawdzają.. I wiecie co wyszło? Że młoda ma jakieś guzki na strunach głosowych, które uniemożliwiają jej mówienie. I trzeba foniatry, oddechówkę i parę innych logopedycznych ćwiczeń zrobić. 
Wniosek: Logopeda na diagnozie dziecka niemówiącego ma obowiązek zbadać zarówno funkcje poznawcze dziecka, jak i ułożenie i sposób działania buzi, gardła!

Koszmar trzeci.
Chłopiec, 3 lata. Nie mówi. Lekarz pediatra? "Ma jeszcze czas".
Rok później.
Chłopiec, 4 lata. Nie mówi. Lekarz pediatra? "A gdzie pani z nim była rok temu?! Przecież to afazja!" (lekarz ten sam).
Wniosek: chyba nie trzeba, prawda?

Koszmar czwarty.
Dziewczynka 5letnia. Cudna! Z problemem niedotlenienia okolicy Wernikego przy porodzie. Pod stałą opieką logopedyczną, psychologiczną i neurologiczną. Trafiła do mnie już tu, w DE. Bo w przedszkolu orzekli, że dziewczynka ma autyzm. Dlaczego?
1. Bo bawi się sama, nie z dziećmi (mała nie zna języka dobrze, jest od 2 m-cy w DE)
2. Bo denerwuje ją hałas i wysokie dźwięki
3. Bo zaczyna się kulić w sobie, jak Frau Nina do niej mówi.
Na nic tłumaczenia, że dziewczynka ma szumy w uszach, stąd jej nadwrażliwość słuchowa, że nie zna niemieckiego i na jej "nieszczęście" w przedszkolu są dwie inne dziewczynki, które mówią po polsku, a że się polubiły, to po polsku rozumie, po niemiecku ni w ząb, że mała boi się Frau Niny (sama powiedziała to i mnie, i psychologowi). Na nic. Ona ma autyzm.
Wniosek: Chyba nie ma wniosku, bo biurokracja niemiecka mnie przeraża..

Koszmar n-ty
Opisujecie Wy, w mailach i w komentarzach. I ja nie wiem, co mam z nimi robić? Śmiać się? Płakać?

PS. Mam wiele maili od Was! Staram się! Ale ostatnio z czasem kiepsko, więc odpisuję z opóźnieniem :(




sobota, 15 lutego 2014

Zabawy od Was


Ostatnimi czasy jakoś tak się złożyło, że bardzo dużo Waszych zabaw podsyłacie mi mailem lub na ścianę facebookową. Dlatego dzisiaj chciałam Wam przedstawić dwie zabawy, które najbardziej się spodobały facebookowiczom "Głoski".


1. Pochodzi od "Moje dziecko moje hobby" :)

Niby zabawa logopedyczna ale mój 3 latek ma przy tym sporo frajdy (osoby które się z nim tym bawią również  ) i jest to dla niego świetna układanka. Dodatkowo wymyśla sobie przy tym inne zadania do wykonania (osoby które się z nim bawią również muszą je wykonywać)

Zabawa polega na tym, że losuje się wagonik na którym jest obrazek (np: huśtawka).
Wagonik ten należy dołączyć do lokomotywy, ale nim się to zrobi należy wykonać ćwiczenie buzi i/lub języka.
Przykładowe obrazki i polecenia do wykonania (można wyszukać sobie innych obrazków i ćwiczeń na aparat mowy):
huśtawka - język buja się jak na huśtawce raz do nosa, raz do brody
miód - oblizujemy dookoła usta
koń - kląskamy i parskamy jak koń,
słoń z trąbą - usta ściągnięte w dzióbek naśladują trąbę słonia
wąż - język jak wąż porusza się lekko i zwinnie od jednego kącika ust do drugiego
jest jeszcze żagiel, igła, drabina, chomik, cukierek


Głoskowy komentarz:
Nie rozumiem pierwszego zdania :D Że jak logopedyczna, to już nie powinna być fajna?;>
Cała zabawa rozćwicza aparat artykulacyjny. Ogółem - polecam :))

2. Zabawa z bloga Tadeuszka
To ja się podzielę jeszcze jedną zabawą nie do końca logopedyczną (nie mam niestety zdjęć, nie pomyślałam by robić ale być może jeszcze kiedyś będziemy się tak bawić to zrobię). Zabawa w dotykanie, opisywanie i zgadywanie co jest w środku (pamiętam tą zabawę z czasów programu Kulfon i Monika) w balony-nie nadmuchane wciskamy różności, ja swoim chłopcom przygotowałam po 10 par balonów w tym samym kolorze. Do balonów napakowałam m.in. groch, ryż, klocki lego, mąka, cukierki okrągłe, plastelinę.. po czym chłopcy mieli zadanie opisać co czują dotykając balon i co może być w środku oraz dlaczego tak sądzą że to to, dodatkowo aby nie było to tylko ćwiczenie zabawa polegała na dopasowaniu 2 takich samych, dla 3 latka było to trudne, dla 6latka to wzrokowo niestety łatwe bo balony widać było które są nieco większe od reszty, ważne by nie prześwitywały polecam, na koniec rozrywaliśmy balony sprawdzaliśmy czy się zgadza z tym co obstawiali.

Głoskowy komentarz:
Bardzo dobra zabawa wspomagająca percepcję dotykową.

Magda, podała link do swojej wersji zabawy:http://skaczacwkaluzach.blogspot.com/2012/08/pojemnik-sensoryczny-balonowe-rybki.html

czwartek, 13 lutego 2014

Obrazki "dzieje się" cz. II

Wczoraj pokazywałam Wam pierwszą część obrazków "dzieje się" i ładnie wyjaśniłam do czego służą.

Dzisiaj pokażę Wam, jak sprytnie zrobić taki obrazek z dzieckiem, żeby nie tracić czasu na samotne wykonywanie :), a jednocześnie ćwiczyć umiejętności manualne malucha. Tu dodam - obrazki są dla dzieci, które lubią rysować.

Zaczynamy? :)

Potrzebne będą; biała kartka, pisaki i kredki. No i temat przewodni jakiś dobrze byłoby wybrać. My wczoraj z Polą miałyśmy temat: Królewna Wężyca... nie pytajcie dlaczego? :P Pamiętajcie jednak, że mimo iż temat wybierany jest przez dziecko, to Wy kierujecie zabawą!

1. Na początek narysowałam Poli Królewnę Wężycę. Ale żeby nie było łatwo, wąż miał na ciele zyg-zag, kolorowany wg kodu czerwony - zielony - niebieski. Pola uzupełnia sekwencję.



2. Wężyca chodzi pewnie po trawie, ale żeby coś się działo, to niedaleko musi przechodzić 'szosa'. Zatem mamy ulicę i drzewa przy niej - szeregowanie od najmniejszego do największego.

3. A potem dziewczynka zaprotestowała, że jeszcze trzeba pasy na ulicy namalować :D Też szeregowanie.


4. Oczywiście niedaleko Wężycy musi mieszkać Pajęczyca! Ale zanim ona - trza jej dom namalować - grafomotoryka (malowanie po śladzie, uzupełnianie pustych miejsc)



5. Pajęczyna jest, czas na pająka. Zadaniem Poli było przerysować takiego samego pająka na pajęczynę, jak ten, który przechadza się obok węża.


6. Nad łąką lata sobie motyl (w sumie normalka, nie?:P), zadaniem Poli jest odbić skrzydła motyla

7.  Na łące muszą rosnąć kwiaty! I rosną: okrągłe i trójkątne. Uzupełnianie sekwencji.


8. I w ten oto sposób powstał nasz obrazek "dzieje się". Teraz trzeba go już tylko pokolorować - ale to po zajęciach :)


OGŁOSZENIA PARAFIALNE!!
Bo mnie świat denerwuje :P

Zauważyliście, że zdjęcia są podpisane znakiem wodnym? To jest jakieś 20 minut więcej "roboty". Niby nic, a jednak. Do tej pory byłam przekonana, że w ogóle nie jest mi coś takiego potrzebne. Przecież zdjęcia mam kiepskie na przeciwko innych blogów. Ale widać nie bardzo. Napiszę wyraźnie raz jeszcze, mimo że co niektórzy mnie tu o Hołdysostwo oskarżają ;)
Wszystkie teksty, filmy oraz większość zdjęć (te, które nie są moje, mają zaznaczone źródło) na blogu są moją własnością. Nie zgadzam się na ich kopiowanie i publikowanie na stronach internetowych. Jest to naruszeniem praw autorskich (ustawa z dnia 4 lutego 1994r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych)! Zgadzam się na udostępnianie na blogach i forach z podaniem źródła. 

Skąd to ogłoszenie?!
Bo kostka tylko przelała czarę. Już wcześniej widziałam, że ktoś kopiuje całe artykuły, zmienia szyk zdania i podpisuje swoim nazwiskiem (nie mówcie mi, że ukazania się "Uspokajaczy" w czwartek i PRAWIE INDENTYCZNEGO artykułu pod innym tytułem w piątek to zbieg okoliczności!). Były kopiowane też zdjęcia i obrazki. Ale mam dość!!! 
Blog nie jest moim całym życiem. Mam inne. Nie muszę siedzieć i poświęcać trzech godzin na to, żeby prawie codziennie, coś wstawiać, doklejać zdjęcia (które najpierw muszę zrobić). W tym czasie mogę sobie spokojnie ugotować obiad, a nie potem szybko -szybko, posprzątać czy wyjść na spacer przed pracą w szkole czy u dzieci. Ale skoro już siedzę w Internecie, piszę, wklejam, maluję i montuję, to wymagam od czytelników (bo zakładam, że skoro wchodzicie i czytacie, to lubicie to czytać ;) chyba, że są wśród Was masochiści :P) SZACUNKU DO MOJEJ PRACY. A szacunkiem nie jest kradzież pomysłów, tekstów i materiałów (bo kradzieżą jest przypisywanie ich sobie).

środa, 12 lutego 2014

Obrazek "dzieje się'

Obrazki z serii "dzieje się" to jedna z moich ulubionych metod ćwiczeń.

Nie pamiętam źródła :( Ktoś podpowie? Od obrazka do słowa to jest?
Co na nim ćwiczymy?
Po pierwsze i najważniejsze: mowę narracyjną. Dziecko opowiadając obrazek uczy się nie dostrzegać szczegółów, a ogólną sytuację na obrazku. ...Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ "obrazek dzieje się" ma tyle sytuacji "dziejących się", a które są szczegółami na ogólnym obrazku. Pytamy dziecko o wszystko: o to, co się dzieje, dlaczego tak się dzieje, co będzie potem. Ilustracja służy jako pomoc do rozmowy.

Moje obrazki powstają tak:



ale bardzo często biorę kilka zdjęć z gazety, wycinam, naklejam i dorysowuję resztę, tło. Myślę, że wykonanie takiego obrazka to przede wszystkim świetna zabawa z dzieckiem :)



Wiecie ile tu będzie pytań?
Co robi kot?
Kogo spotyka pies?
Kim są ludzie przy budynkach?
Co to za budynek?
Gdzie jest chłopiec?
Dlaczego chłopiec jest w pudełku?
Kto podlewa róże?
Co robi ktoś nad stawem?
Gdzie idzie kaczka?
Dlaczego wiewiórka się śmieje?
Gdzie jedzie auto?
itd.

Zawsze liczę na kreatywną odpowiedź dziecka :)

Ok.
A czy obrazek 'dzieje się' ma też inne zastosowania? Czy można się nim inaczej bawić oprócz zabawy w robienie go i opowiadania o nim? 
 
Ależ oczywiście :)



Moje propozycje:



1. Znajdź taki sam.
Podaję dziecku kartonik ze szczegółem obrazka i proszę, żeby wskazał, gdzie na dużym jest taki sam szczegół.




2. Co tu było?
Proszę dziecko, żeby popatrzyło na obrazek. Potem zakrywam jeden szczegół i pytam: co tu było? Nie muszę dodawać, że kiedy chcę zwiększyć poziom trudności, to zakrywam kilka szczegółów? :P




3. Czytamy :)




I z tym Was dzisiaj zostawiam, pędzę do Poli. Myślę, że uda mi się dzisiaj pobawić z nią obrazkami "dzieje się" w jeszcze inny sposób. Jeśli tak - pokażę go Wam jutro :)

Mam jeszcze małą prośbę: na samym dole strony, pod komentarzami do tego postu jest mała sonda. Pytam o facebooka. Dlaczego? Dlatego, że czasem mam ochotę wrzucić tam coś fajnego na szybko, ale zastanawiam się ile osób, które zaglądają na blog, zobaczy "to coś". Chciałabym po prostu wiedzieć czy jest sens.... Odpowiecie? W sondzie? Ofc - nie tylko sonda się liczy, zawsze z chęcią czytam Wasze komentarze i maile (tylko z odpowiadaniem na te ostatnio, w związku z chronicznym brakiem czasu, u mnie ciężko:P)


poniedziałek, 10 lutego 2014

Mamo! Tato! Czytam!


Jak zawsze zacznę od przydługiego wstępu :) Bo lubię, a co :>?!



Często, bardzo często dostaję pytania w stylu: "Jak nauczyć dziecko czytać?" Odpowiadam po raz n-ty i już mi się nie chce odpowiadać na każdego maila osobno. Stąd ten post. Miał nigdy nie powstać, bo Karolina zadała mi kiedyś ważne pytanie: "Kasia, czy myślisz, że rodzice są w stanie nauczyć dziecko czytać? My się tego pięć lat uczymy." Ha! No więc właśnie. Rodzice są w stanie, pod warunkiem, że robią to dobrze. :) A żeby robić to dobrze, trzeba mieć minimalną wiedzę na temat samej techniki czytania. I tę wiedzę Wam spróbuję przekazać. Minimalną.

Od razu zaznaczam, że dzisiejszy post skierowany jest do rodziców dzieci mówiących, które opanowały analizę i syntezę wzrokową, słuchową, umiejętność uporządkowania sekwencyjnego, odwracania wzorów oraz mają dobrą pamięć wzrokową i słuchową. Sporo tego? ... No cóż.. Prawda jest taka, że tylko dla takich dzieci potrafię napisać ogólną instrukcję nauki czytania. Pozostałe będą miały bardzo indywidualne potrzeby, dlatego powinny się uczyć pod okiem (kontrolą) kogoś, kto na nauce czytania się zna (logopeda, pedagog, nauczyciel przedszkolny lub/i wczesnoszkolny). Teoretyczne podstawy jak wprowadzać dziecku te wszystkie umiejętności znajdziecie tutaj


Przechodząc do samego czytania. Uczę czytać metoda sylabową. Dlaczego? Dlatego, że sylaba jest najmniejszą cząstką fonologiczną, którą można usłyszeć.  Więcej o tym pisałam w poście "Hu-hu-ha, czy sylaba zła". Uczę czytać metodą prof. Cieszyńskiej polegającą m.in. na tym, że kolejność liter, które wprowadzamy dziecku wiąże się z kolejnością ich występowania w rozwoju mowy dziecka. Ale - jeśli Wam ta kolejność nie odpowiada - możecie spróbować innej. Ale przy sylabach będę się upierać.




Zaczynamy?



1. Naukę czytania zaczynam od samogłosek: A, U, I , E, O, Y. Każdą samogłoskę wprowadzam w kontekst. W praktyce oznacza to, że pod obrazkiem dorzucam samogłoskę. Popatrzcie na ten post. Tam pokazałam moje konteksty.





2. Każdą samogłoskę (a potem sylabę) należy ćwiczyć poprzez 

a) powtarzanie (popatrz A... powtórz A),

b) rozumienie (rozrzucamy samogłoski na stole i mówimy: "Aniu, daj A", "Aniu, daj E"),
c) nazywanie ("Aniu, co to?").
Pamiętajmy, że najlepiej nie wprowadzać wszystkich samogłosek na raz. Zróbmy to po dwie lub trzy dziennie.





3. Po wprowadzeniu samogłosek, zaczynam się nimi bawić. Przeróżnie. Na twisterze samogłoskowym, rzucając w nie słynnym glutem, czy piekąc ciasteczka w ich kształcie. Zabawy znajdziecie tu. Tam, gdzie przestawiona jest zabawa sylabami, należy te sylaby po prostu zamienić na samogłoski. Na przykład w poście o smoku. Zabawy są po to, aby utrwalić rozumienie i nazywanie samogłosek.





4. Wprowadzam kilka słów do czytania globalnie. O tak. A słowa to: MIŚ, LALA, PIŁKA, BUT, OKO, imię dziecka, AUTO (choć akurat tutaj odczytać już możemy piękną sekwencję samogłosek). Podstawowe czasowniki? JE, PIJE, MYJE, ŚPI, IDZIE, STOI. Wystarczy.




5. Kiedy dziecko ma opanowane samogłoski, wprowadzam sylaby. Każdą nową spółgłoskę do sylab wprowadzam w ten sam sposób: od obrazka, poprzez ćwiczenia. Pamiętajcie, żeby już przy pierwszych sylabach zacząć z dzieckiem składać pierwsze wyrazy dwusylabowe.






6. Pytacie często o kolejność wprowadzania sylab. Oto ona:
a) I etap:
PA PO PU PE PI PI
MA MO MU ME MI MY
BA BO BU BE BI BY
LA LO LU LE LI 
FA FO FU FE FI FY
TA TO TU TE TY TI
DA DO DU DE DI DY
A z tych sylab (zarówno w swoich zbiorach, jak i mieszając ze sobą) budujemy pierwsze zdania i wyrazy. Warunek jest jeden: zawsze sylaba jest otwarta (zakończona samogłoską). Przynajmniej na razie.
b) II etap
SA SO SU SE SY
ZA ZO ZU ZE ZY
KA KO KU KI KY
GA GO GU GE GI GY
JA JO JU JE JI 
NA NO NU NE NY
RÓWNOLEGLE już zaczynam obudowywać spółgłoskę samogłoskami (także te spółgłoski, które wystąpiły w I etapie): APA,UZE, EFE. Budujemy zdania i teksty. Mieszamy sylaby z I i II etapu.
Tu dodam, że dziecku, które sprawnie opanowało sylaby z I etapu, do II etapu nie wprowadzam obrazków (tych z jeżem lub z "Kocham czytać"), tylko od razu sylabki na kartonikach.
c) III etap
Wprowadzam nowe sylaby:
ŻA ŻO ŻE ŻY ŻU
RZA RZO RZE RZY RZU
SZA SZO SZE SZY SZU
CA CO CE CY CU
DZA DZO DZE DZY DZU
Równolegle bawię się sylabami zamkniętymi, czyli np. AP, OK itp. Buduję teksty z sylab otwartych i zamkniętych. Teksty, które buduję mają zazwyczaj temat oparty na zainteresowaniach dziecka.
d) IV etap
Wprowadzenie Ł i CH. W sylabach otwartych, zamkniętych i obudowanych. W tekstach też :)
e) V etap
Wprowadzam dwuznaki: CZ i DŻ (w sylabach) oraz
SIA SIO SIE SIU 
ZIA ZIO ZIE ZIU
CIA CIO CIE CIU
DZIA DZIO DZIE DZIU,  
NIA, NIO NIE NIU
a potem:
AŚ OŚ EŚ UŚ IŚ YŚ
AĆ OĆ EĆ UŚ IŚ YŚ
oraz DŹ, Ż, Ń
i samogłoski Ą, Ę.
f) VI etap
ostatni
to samodzielne czytanie długich tekstów przez dziecko.






7. Sposób pisania. 

Na początku kiedy piszę tekst, pilnuję się, aby rzeczowniki były pisane na niebiesko, czasowniki na czerwono, a końcówki fleksyjne i przyimki na zielono. Z czasem z tego podziału rezygnuję, ale zostawiam "firanki" pod tekstem (jak u góry), bo tak łatwiej wyodrębnić sylaby.


ALA MA KOTA



8. Co jeszcze? Ja jeszcze zawsze się pilnuję, żeby dla dzieci młodszych wprowadzać literki pisane czcionką bezszeryfową, Po co męczyć oczy jak można ich nie męczyć? Pamiętajmy, że im dziecko młodsze, tym większe ma trudności z percepcją różnych zawijasów i zakrętasów. Stąd propozycja właśnie bezszeryfowego pisma. Zresztą sami popatrzcie: co łatwiej przeczytać?



Głoska - z punktu widzenia logopedy


Głoska - z punktu widzenia logopedy


Głoska - z punktu widzenia logopedy


Głoska - z punktu widzenia logopedy




8. Po każdym tekście, który wprowadzam, sprawdzam umiejętność czytania ze zrozumieniem (bo to nie sztuka coś przeczytać, ale sztuka wiedzieć co się przeczytało). Jeśli więc maluch dostanie ode mnie zdanie:
ALA LUBI LODY, to zaraz po nim dostanie stos pytań :) 

a) kto lubi lody?

b) co robi Ala?

c) co lubi Ala?
I tak do każdej partii tekstu. Na początku staram się, aby te partie były jak najkrótsze, ale potem one rosną... z jednego zdania robi się dwa, trzy, potem akapit, dwa, trzy... strona itd.




I tyle właściwie. Tych najważniejszych rzeczy, bo pewnie zaraz się urodzi kilkadziesiąt tysięcy pytań. Pytajcie. Bo zdaję sobie sprawę, że pewnie wiele ominęłam. :)


I na koniec uwaga organizacyjna: symultaniczno-sekwencyjna nauka czytania (czyli to, co wyżej) to NIE JEST metoda krakowska, a jedynie mały jej element. Więc jak już będziecie szukać w Internecie wad tejże metody, to szukajcie wad nauki czytania (symultaniczno-sekwencyjnej bądź wg. Cieszyńskiej), a nie wad metody krakowskiej. Bo ta druga to na czymś innym się skupia ;)